Lawrence Lessig uznany profesor Uniwersytetu Stanforda, twórca ruchu Creative Commons, kończy swoją przygodę I zaangażowanie w to przedsięwzięcie. Jak pisze na swoim blogu doszedł do przekonania, że czas na zmiany w jego życiu. Teraz ważniejszą rzeczą jest walka o przywrócenie zasad demokracji, która wskutek naporu potężnych grup finansowych zatraciła gdzieś swój sens. Zamierza zatem wykorzystać swój autorytet, aby reformować system polityczny.
Warto przypomnieć, że Lessig zanim został wybitnym reformatorem prawa własności intelektualnej (proszę zobaczyć ile blogów, także w Polsce jest publikowanych na licencji Creative Commons) był prawnikiem konstytucjonalistą, w szczególności zaś upodobał sobie kraje Europy Środkowo Wschodniej przeżywające w latach 90 transformację ustrojową. Lessig bardzo lubi Polskę, dlatego być może przyjął zaproszenie na krakowską konferencję poświęconą ważkiemu onegdaj zagadnieniu Dyrektywy o ochronie wynalazków realizowanych przy wykorzystaniu komputera, popularnie określanej jako Software Patents Directive. Dyrektywy mówiąc bardzo skrótowo i oględnie – bardzo niekorzystnej dla polskiego sektora IT. Przy okazji otwarto również polski oddział CC.
Przez dwa dni, w ciągu których towarzyszyłem Lessigowi w Polsce, stał się dla mnie wielkim autorytetem. Nie tylko z powodu ogromnej wiedzy i mądrości ale także z powodu podziwu dla jego pasji, zaangażowania i wielkiej osobistej skromności. Rzadko spotyka się takich ludzi.
Z pewnością będę kibicował Larremu w walce z określaną przez niego„korupcją polityczną”, którą przesiąkła amerykańska (nie tylko) demokracja głęboko wierząc, że będą tego pozytywne efekty. Mam nadzieję, że podobnie jak ożywczy ruch Creative Commons, który całkiem nieźle został przyjęty w Polsce, idee Lawrence Lessiga przenikną do naszego kraju. Warto mieć marzenia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz